Jasne jest, że humanistyka nie może być mową dinozaurów, nie może też proponować paliatywów w sytuacji, gdy pacjent, czyli dyskursy humanistyczne, cierpi na zasadniczy i chroniczny niedowład. Nic dziwnego zatem, że najciekawsze propozycje nie przychodzą ze strony świata rewizji starych języków, lecz wyłaniają się z humanistyki publicznej (jak choćby w koncepcji humanistyki służebnej, o której pisała Justyna Tabaszewska), nadrzędnej, jak się natenczas wydaje, wobec humanistyki politycznej czy zaangażowanej. Różnica nie jest tu czysto werbalna, sprawa dotyczy bowiem nie tyle tego, jak zdefiniujemy czy zakreślimy pole naszego oddziaływania, ile tego, jak szybko uświadomimy sobie, w jakim stopniu to, co publiczne, stało się (na dobre i złe) istotniejsze od tego, co polityczne.
Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.